|
My - wiedźmy
-Magdalena Środa o kościelnym polowaniu na czarownice
Nikt nigdy nie poczuł się odpowiedzialny za kościelne polowania na czarownice. Nikt nigdy nie potępił publicznie tej zorganizowanej nienawiści do kobiet - pisze Magdalena Środa.
Zawsze bano się czarów, złych duchów i demonów. Jednak zabobonne wierzenia nigdy nie przerodziły się w zbiorowy fanatyzm, a lęk w zorganizowaną nienawiść i terror. Tak było do czasów inkwizycji. Pierwsza wielka fala prześladowań obiegła Europę w latach 1480 - 1520, druga w latach 1580 - 1670. "Były miasta, a nawet całe prowincje, gdzie plaga ta pochłonęła więcej istnień ludzkich niż ustawiczne wojny owych czasów" - pisze Kurt Baschwitz w książce "Czarownice. Dzieje procesów o czary". Fala ta nie ominęła również Polski.
Empuzy, lamie, larwy, strzygi
Tajemnicze stwory od dawien dawna zamieszkiwały wody (wodniki, wirniki, utopicielki, topielice), powietrze (latawice, płanetnicy), pola (bogunki, południce). Dziwożony, te z czerwonymi czapeczkami na głowach, prały bieliznę na swych długich piersiach, mamuny podmieniały dzieci. Były nocnice, płacznice, wreszcie empuzy, lamie, larwy, strzygi, strzygonie. Zmorą zostawała kobieta, która pozbyła się płodu lub złożyła fałszywe zeznania. Upiorem - samobójca, człowiek zły, niewierzący lub niebierzmowany. W domach uwijały się demony duszące i wysysające krew, kikimory, gnieciuchy, ubożęta. Po lasach siedziały jędze, dziewanny, marzanny,chorzyce, które mimo swych pięknych imion były prawdziwymi diablicami rozporządzającymi mocą jeszcze z czasów pogańskich. Bano się ich wszystkich okropnie, ale umiano sobie dawać z nimi radę (niekiedy wystarczyła miseczka z wodą święconą, odpowiednie zaklęcie, mieszanka ziół, bylica wokół bioder lub też drobne formy przekupstwa: placuszek, wódka, okruszki chleba). Wierzono też powszechnie w złe moce kobiet, w istnienie i szkodnictwo wiedźm, w magiczną siłę guślarek, mądrych bab i ciot.
Daremnie byłoby wyliczać wszystkie gusła i objawy zabobonnej wiary. Każda niemal czynność związała się z jakimś tajemnym znaczeniem, wszędzie dopatrywano się przepowiedni, wróżb, prognostyk, zła, przekleństwa lub znaków pomyślnych. Deszcz, susza, gradobicie, poronienie, dżuma, zdrada, śmierć - nie działy się przypadkiem. Wszystko miało swoich sprawców, swoje znaki i patronów. Wróżono z wosku i ołowiu, z wody wschodniej i zachodniej, z lotu ptaków, z popiołów, z łajna, z pierścienia, z ręki. Zabobonna wiara i zabobonne lęki doprowadzały niekiedy do okrucieństwa ("Trupom obcinano głowy, aby nie zjawiały się jako upiory, obcinano je nawet żywym ludziom podejrzanym o zdolność szerzenia moru lub upierstwo"), były to jednak przypadki dość odosobnione. Kościół chrześcijański odprawianie czarów i wiarę w gusła traktował jako przestępstwo, ale nie jako herezję. Na synodzie zwołanym przez Karola Wielkiego w Paderborn w roku 785 nałożono nawet karę śmierci na tych, co "omamieni przez diabła, wzorem pogan pomawiają mężczyznę lub niewiastę, że jest czarownikiem lub czarownicą".
Młot na czarownice
5 grudnia 1484 r. wychodzi bulla papieża Innocentego VIII - Summis desiderantes affectibus (to zresztą pierwsza bulla rozpowszechniona drukiem, stąd i jej szeroki zasięg). Papież pisał: "Ostatnio zaiste doszło do naszych uszu nie bez wielkiej przykrości, iż w pewnych regionach południowych Niemiec wiele osób płci obojga, zapominając o swoim zbawieniu i odwracając się od wiary katolickiej, zadaje się z własnej woli z demonami". Bulla ta to w dziejach Kościoła pierwszy dokument sankcjonujący istnienie herezji czarodziejskiej i oddający procesy o czary w ręce inkwizycji, powołanej dwieście lat wcześniej przez papieża Innocentego III do ścigania heretyków i kacerzy.
Od tej pory czarownica jest czymś więcej niż znającą się na ziołach babą czy demonem łaskoczącym chłopców i sprowadzającym suszę; czarownica jest zagrożeniem dla wszystkich ludzi, ich zbawienia, dla zdrowej wiary i samej instytucji Kościoła.
Prawdziwy materialny kształt owemu zjawisku, jakim była czarownica, nadała procedura inkwizycyjna. O ile więc do 1484 roku nie można było wierzyć, że istnieje coś takiego jak latające czarownice, tak po roku 1484 nie wolno było nie wierzyć.
Bulla została napisana na prośbę dwóch dominikanów, inkwizytorów Henryka Instytora i Jakuba Sprengera, którym - początkowo - zarzucano brak kompetencji w tępieniu czarownic. Cztery lata później wydają oni bardzo kompetentne dzieło "Młot na czarownice" i rozpoczynają prześladowania, tortury i mordy na niespotykaną w średniowiecznych czasach skalę. Warto pamiętać, że rzecz dzieje się nie w czasach, gdy doktryna i instytucje chrześcijaństwa formowały się i wzmacniały, ale w epoce uniwersytetów, rozwoju _nauki, jednym słowem w epoce Kopernika, Keplera i Newtona.
Braciszkowie Instytor i Sprenger mieli nieco kłopotów, by wskazać biblijne racje dla swej działalności. Wprawdzie w drugiej Księdze Mojżeszowej jest postulat "Czarownicy żyć nie dopuścisz", ale odnoszono go zwykle do wieszczek wywołujących duchy. Dominikanom nie chodziło zaś o wieszczki, ale o nowy gatunek zła, który mimo że istniał odwiecznie, szkodzić zaczął dopiero na ich oczach, w XV wieku. I to w szczególny sposób. Dlaczego? "Albowiem tak jak z biegiem lat wzrosła wiedza o świętych, tak samo też mnożyły się zgubne poczynania złych
duchów... świat chyli się ku upadkowi, zalewa go zło wszelkie, pochodzące od demonów, rośnie zło w ludziach, a miłość wygasa". Zwłaszcza w kobietach.
Sabat
Czym "nowa" czarownica różni się od czarownic i wiedźm dawnych? Otóż czarownica jest nie tylko heretykiem, który odwrócił się od Boga. Ona należy do sekty, która znalazła sobie nowego Boga w postaci szatana. Najmocniejszym dowodem przeciwko każdej czarownicy było jej przyznanie się do uczestnictwa w sabacie i rzekoma przysięga złożona diabłu.
Obraz sabatu czarownic wszedł do historii sądownictwa już w związku z wielkim procesem, który toczył się przeciwko templariuszom w Tuluzie w 1335 roku.
Heretycy musieli przyznać, że wzlatywali na wierzchołki gór, że modlili się do szatana, który ukazywał się im w postaci kozła, że uprawiali rozpustę, wreszcie - pożerali niemowlęta.
Obraz ten w wyobraźni prześladowców czarownic _zyskiwał na kolorycie, nowych szczegółach i okrucieństwie.
Kobiety miały przylatywać na sabat (z reguły w czwartki lub piątki) na miotłach, widłach, kijach (w 1727 roku spalono na stosie niejaką Janet Horn, która latała na grzbiecie własnej córki), natarłszy się uprzednio maścią zrobioną z ciała niechrzczonego niemowlęcia, blekotu i wodnej cykuty, co pomagało w wylatywaniu przez komin. Potem (na przykład na "Łysej Górze", to znaczy na każdej górze, gdzie przebywają siły nieczyste) urządzano diabelską mszę, tańczono i ucztowano, jedząc straszne okropności, z reguły niemowlęta i padlinę bez soli i wina.
Sabatowa erotyka, która dawała możliwość skazywania na stos nawet dzieci, będących rzekomo owocem diabelskiego nasienia, również wydawała się nie sprawiać czarownicom żadnej radości; zadawały się one co prawda - do wyboru - z demonami żeńskimi (sukkubami) lub męskimi (inkubami), ale ich uściski, tudzież narządy były nieprzyjemne, zimne jak lód, a sam szatan mimo niejednokrotnie urodziwej twarzy miał zawsze jakieś mankamenty: a to bocianie nogi, a to kłaków za dużo, ponadto cuchnął z reguły kozłem. Kulminacyjnym punktem sabatu było całowanie szatana "pod ogon". Tylko niekiedy bywało ciekawiej, na przykład niejaka pani Goguillon, spalona za czary 24 maja 1679 roku, opowiadała, że jeździła na sabat raz w tygodniu, gdzie jej diabelski kochanek wznosił ją w powietrze we własnym uchu, zamienioną w małego czarnego pieska.
Jaki interes miały czarownice w udawaniu się na sabat i składaniu przysięgi szatanowi? Dzięki temu umiały powodować ulewne deszcze, susze, gradobicia, rzucały uroki odbierające płodność, mogły do woli zatruwać studnie proszkiem sporządzonym z ludzkich kości, rozprzestrzeniać dżumę (przez posmarowanie specjalną maścią klamek), przemienione w koty dusiły niemowlęta, potrafiły rzucić urok, opętać kogokolwiek, uczynić jajko miękkim, a nawet produkować "kolorowe myszy z liścia różanego", w czym specjalizowała się dziesięcioletnia Anna, spalona na stosie w 1703 roku. Umiały również skłócić małżonków, spowodować impotencję (czyli "odjąć ruchome przyrodzenie"). Również za grzech masturbacji nie odpowiadał nikt inny jak podłe czarownice.
Jednym słowem, potrafiły to, co zawsze czyniły czarownice, czyli pomagać albo szkodzić. Głównie jednak szkodzić. Czarownice były bezinteresownie złośliwe. Co ciekawe, diabeł za ich zło i posłuszeństwo nie obdarzał ich ani bogactwem, ani zdrowiem, ani nawet poczuciem bezpieczeństwa. Bo jednej rzeczy nie umiały czarownice na pewno: nie potrafiły nigdy wyrwać się z rąk oprawców. Posiadając wszelkie diabelskie moce, różne zaklęcia i maści były zupełnie bezbronne, gdy je aresztowano, biczowano, torturowano, męczono, palono żywcem.
Dlaczego kobiety?
W średniowieczu i renesansie szerzyła się wszelka magia, nie tylko ta ludowa. Co prawda, odróżniano magię czarną od guseł i umiejętności czarnoksięskich, zwracano uwagę na konieczność wieloletnich studiów, ale głównym kryterium podziałów - a wraz z nim kryterium szacunku lub nienawiści - była płeć. W tym samym czasie, gdy po wsiach palono różne babiny, na dworach przebywali otoczeni lękiem, szacunkiem i rozgłosem - magowie, nekromanci, alchemicy, wróżbiarze, chiromanci, zielarze.
Leczyli, wywoływali duchy, wróżyli, badali ciemne siły, szukali kamienia filozoficznego, wreszcie neutralizowali działania czarownic.
Czarnoksięstwa i astrologii uczono jawnie na uniwersytetach, sam Faust ponoć studiował magię w Krakowie. Papieża Sylwestra II nazywano papieżem-magiem, papież Paweł III był przyjacielem i admiratorem biskupa Gauricusa, który zdobył sobie sławę jako astrolog i zaklinacz duchów. John Dee, najsławniejszy zaklinacz duchów w Anglii (wywoływał je wpatrując się w kryształ), cieszył się względami królowej Elżbiety. Doktor Torralba, najsławniejszy czarnoksiężnik Hiszpanii, żył na dworze Ferdynanda Katolickiego, a od czasu do czasu wsiadał na kij i podróżował po świecie (6 maja 1527 roku, korzystając z pomocy ducha Zequiela, poleciał do Rzymu i zdał sprawozdanie, co tam się dzieje). Co ciekawe, zarówno Torralba, jak słynny mnich
Paracelsus byli wielkimi rzecznikami prześladowania czarownic, "są to bowiem najszkodliwsze istoty i najbardziej złośliwi wrogowie, z jakimi mamy do czynienia na tym świecie". Dlatego "nie jest rzeczą niesłuszną i niesprawiedliwą, że się je wszystkie pali na stosie" - pisał Paracelsus "Naczynia pełne demonów"
Co prawda nawet i "dziatki przenagabanie szatańskie cierpią" ale - rzecz jasna - "na lep chytrości szatańskiej w pierwszym rzędzie idą kobiety" - owe "naczynia pełne demonów". Wiele jest tego przyczyn. Przede wszystkim nie mają "rozumu przyrodzonego" i nie znają Pisma Świętego. Kobiety, według panującej naonczas teorii, były znacznie bardziej podatne na wszelkie słabości mentalne i mamienia. Miały ponadto macicę, która - jak wiadomo od czasów Platona - "wędrowała", wywołując choroby, a ponadto była podwójnie groźna, po pierwsze, jako nienasycony narząd ("Białogłowy są nienasycone, jeśli chodzi o cielesną lubieżność, a z niej właśnie pochodzi całe czarostwo"); po drugie, jako siedlisko histerii. Kobieta nie miała miejsca w sferze publicznej. Mag szukał rozgłosu, miał protektorów, trudno go było zamordować. Kobiety (znachorki, zielarki) działały skrycie, w zaufaniu i były zupełnie bezbronne. Mag był poniekąd odpowiedzialny za to, co czynił, diabeł pomagał mu bowiem na jego życzenie, czarownica natomiast była bezwolną ofiarą szatańskich podstępów i własnej słabości. Jak to kobieta.
Strach przed kobietami, ich nieobecność w sferze publicznej związane też były z nieznajomością kobiecej fizjologii. Twierdzono, że krew menstruacyjna (nawet bez czarów) wywołuje dżumę, pomieszanie zmysłów, sama zaś obecność "nieczystej" psuje mięso, warzy mleko i sosy, mąci wino. (Skądinąd umiano również należycie wykorzystać ową krew, wystarczyło bowiem skropić nią pole, by wytępić gąsienice lub ustrzec się przed zawistnymi sąsiadami). Poza tym, ponieważ kobieta stworzona była "jeno z krzywego żebra adamowego", wykorzystanie jej przez diabła większą przykrość sprawiało Panu Bogu (stosunki między mężczyznami a Bogiem były - i są - znacznie bardziej partnerskie).
"Młot na czarownice" jest przesycony nienawiścią do kobiet. Mężczyźni pojawiają się tam jedynie jako synowie lub małżonkowie godni potępienia (i stosu), ponieważ bronią swoich kobiet (demaskując się jako czarownicy). Ale to rzadkość.
Gdyby udało się zrobić katalog wszystkich tych umęczonych i zamordowanych kobiet, okazałoby się, że są wśród nich przede wszystkim kobiety stare (wdowy) lub biedne (do tego kaprawe, pomarszczone, "nie całkiem przy zdrowych zmysłach będące"
czyli dokładnie takie, jak po dzień dzisiejszy przedstawia się je w bajkach dla dzieci); były to również położne i znachorki, czyli te, które potrafiły kontrolować płodność i znały sekrety ziół (wiedza o ziołach została potem przejęta przez męskie klasztory). Były to tak zwane kobiety mądre, radzono się ich, szukano u nich pomocy, również i bano się.
Strach miał jednak postać łagodną, dopóki inspiratorzy prześladowania czarownic nie rozniecili go do rozmiarów istnej histerii. Wytrawni demonolodzy radzili zwracać uwagę przede wszystkim na "babki położne", gdyż często "chrzczą one noworodki w imieniu szatana, przez co już małe dziewczynki stają się czarownicami" (palono więc niejednokrotnie na stosach również i małe dziewczynki, _same lub wraz z matkami). Wystarczyła susza i zadenuncjowanie jakiejś starej kobiety jako czarownicy, by rozpoczął się korowód śmierci (tropiciele czarownic nigdy nie poprzestawali na jednej kobiecie, czasem oskarżenia obejmowały całą wioskę lub prowincję). 29 lipca 1566 roku w Kopenhadze spalono kilka kobiet, ponieważ znaczna część floty zatonęła podczas sztormu (jedna z nich przechowywała cenne rzeczy powierzone jej przez kapitana zatopionego okrętu).
Brano się za ślicznotki
Papież Innocenty IV w specjalnej bulli dał przyzwolenie na używanie tortur przy wykrywaniu herezji. Przyzwolenie to inkwizytorzy wykorzystali skwapliwie: tortury w procesie inkwizycyjnym nie były ograniczone przepisami obowiązującymi w sądownictwie świeckim.
Wyobraźnię inkwizytorów zapewne natchnęła wy-_obraźnia ludowa, zwłaszcza zaś pospolite wyczyny diabłów. Diabli owi: męczyli, trzęśli, tumanili, mroczyli, palili, rozrywali, wyłamywali członki ze stawów, bili, biczowali, obsmażali, obrzucali smołą etc. To samo czynili inkwizytorzy. Najpierw jednak przeprowadzali kilka sprawdzianów.
Po pierwsze - "diabelskie znamię": kobietę wygalano lub wypalano jej wszystkie włosy, nagą nakłuwano. Celem było znalezienie punktu pozbawionego czucia. Punkty takie znajdowano najczęściej w intymnych miejscach ciała (w Szkocji grupa wyspecjalizowanych nakłuwaczy uprawiała ten proceder w celach zarobkowych).
Czarownice poddawano również próbie wody. Tzw. pławienie czarownic było polską specjalnością: w 1789 roku ekonom z Zagości pod Pińczowem "zdesperowany brakiem deszczu, zaczął baby pławić". W 1836 roku w Chałupach zarzucono piećdziesięcioletniej Cejnowej, że "sczarowała rybaka Kąkola", toteż "przez dziesięć dni bito ją, kopano, potem pławiono i utopiono". W 1872 roku we wsi Dżurkowa "pławiono na skutek posuchy wszystkie kobiety").
Potem była próba wagi (czarownice ważono razem z pierzem, by dowieść, że nic nie ważą, lub że ważą mniej niż normalni ludzie), niekiedy również i próba ognia. Próby dowodziły tego, czego miały dowodzić, często więc ich druzgocący efekt prowadził do dobrowolnego przyznawania się do winy. Jeśli tak się nie działo, inkwizytorzy mieli w zanadrzu cały pakiet tortur, po których nie sposób było nie przyznać się do winy i jeszcze zadenuncjować całą wieś.
Zeznania wydobywano "wodą, octem, laniem wrzącego oleju w gardło, smarowaniem siarką, smołą, gorącą słoniną, przyłożeniem na pępek myszy, sierszeni albo jakich innych jadowitych robaków, nakrytych bańką, żeby tak wyniść nie mogły, ciało cierpiącego dręczyli". W Europie czarownicę rozciągano, wyłamywano stawy (potem je kat nastawiał i wyłamywał znów) przypalano, biczowano, wsadzano w hiszpańskie buty, rozciągano, zawsze niemal wkłuwano igły pod paznokcie, co patron nowożytnych konserwatystów Jean Bodin, twórca nauki o państwie, nazywał "gehenną przedniejszą niż jakakolwiek inna". Wiele było zresztą w owych czasach światłych osób, których "światłość" załamywała się, jeśli chodziło o kobiety. Humanista Bodin - znany w całej Europie rzecznik wolności religijnej i tolerancji - był jednym z zaciekłych tropicieli czarownic. Będąc ich sędzią, brał na tortury dzieci, młodziutkie dziewczęta i kaleki. Zalecał stosować rozżarzone żelazo i palić je na bardzo wolnym ogniu, by zdążyły się przygotować do ognia piekielnego.
W fanatyzmie Bodina i innych inkwizytorów dużą z pewnością rolę odgrywały zaburzenia (lub potrzeby) seksualne. Na stosach palono najpierw stare kobiety, a potem "brano się za ślicznotki" - jak twierdzi naoczny świadek procesów w Schwabmünchen z 5 września 1589 roku. Młode czarownice w więzieniach wielokrotnie gwałcono (sprawcą był oczywiście diabeł).
Czarownice to my
Tortury, męki i śmierć tysięcy niewinnych kobiet uruchomiły w świadomości prześladowców zasadę błędnego koła. Skoro stracono tyle kobiet, to one musiały być winne (skoro się pali czarownice na stosach, to one muszą istnieć); procesów czarownic nie wolno było zaniechać, gdyż byłoby to równoznaczne z przyznaniem, że dotychczasowe procesy były morderstwami sądowymi.
Niepodobna już dziś określić liczby kobiet zamordowanych w samej tylko Europie; "Skrupulatne szacunki oscylują między setkami tysięcy a jednym milionem" - pisze Kurt Baschwitz. Być może było ich znacznie więcej (niektórzy oceniają, że do siedmiu milionów), być może mniej. Nikt nigdy jednak nie poczuł się odpowiedzialny za te mordy, nikt nigdy nie potępił publicznie tej zorganizowanej nienawiści do kobiet (choć potępiono niektóre z działań inkwizycji). Dzieje polowań na czarownice weszły "między bajki", i tak się je dzisiaj traktuje: z przymrużeniem oka. Trzeba jednak pamiętać: palono na stosach i męczono nie przestępców, lecz "czarownice"; palone na stosach byłyśmy więc my - kobiety...
Autorka: Magdalena Środa
|
|